W miniony weekend w małopolskiej miejscowości Płaza k. Chrzanowa została rozegrana impreza, która już została okrzyknięta polskim mini Erzberg. Kolejny raz na terenie kopalni wapienia ekipa Stowarzyszenia KCH Enduro Dynamitprzygotowała wydarzenie dla prawdziwych fanów ekstremalnej jazdy. Trasa rajdu była naszpikowana licznymi zjazdami, przejazdami po krawędzi wyrobiska oraz stromymi podjazdami. Miało być hard i też tak było. Na starcie zameldowało się dwóch naszych klubowiczów, którzy stanęli w szranki z miejscowymi ,,góralami”: Paweł Budziak i Rafał Buzała.
Zapytaliśmy naszych zawodników o krótką relację ze startu w KCH Dynamit 2018:
-Dla mnie to był najwyższy stopień trudności, bo nie miałem okazji wcześniej trenować w takich warunkach: luźne głazy na zjazdach i podjazdach, skaliste trawersy- powiedział Rafał Bvzala. Do tego zdecydowałem się na start z lekką kontuzją nogi. Mimo tego zająłem w eliminacjach 66 miejsce (na 130 startujących w klasie) i dało mi to prawo startu w niedzielnym finale z 3 linii. Nastawienie miałem bojowe, ale gdy ustawili nas na liniach zauważyłem, że nie mam kompletnie powietrza w tylnym kole. Szybko znalazłem gościa z pompką i dzięki jego życzliwości uzupełniłem ciśnienie w oponie i wystartowałem bez spóźnienia. Radość nie trwała długo, bo na jednym z podjazdów musiałem podeprzeć się nogą i…zerwałem całkowicie mięsień przywodziciela uda. To oznaczało koniec dalszej rywalizacji, bo ból wykluczył jakikolwiek ruch. Finalnie czeka mnie 3 tygodnie rehabilitacji. Mimo tego wielkie słowa uznania dla organizatorów za atmosferę, świetną trasę, dobrze przygotowane zaplecze-dodaje Rafał Buzała.
-Spodziewałem się, że będzie ,,hard” i czułem, że nie będzie to standardowe cross country, w którym ścigam się na co dzień-powiedział Paweł Budziak. Przede wszystkim start traktowałem jako poligon doświadczalny, bo niestety w Bydgoszczy i okolicach nie mamy takich warunków jak w kopalni Płazie. W niedzielnym finale startowałem w tumanach kurzu, który mocno ograniczał widoczność. Szczególnie mocno odczułem prawie pionowe podjazdy, gdzie zatrzymanie się w połowie gwarantowało utratę sił na podniesienie motocykla i kolejną próbę podjazdu. Po kolejnej ,,glebie” i zerowej widoczności na niebezpiecznych odcinkach trasy odpuściłem dalsze ściganie. Nie zmienia to faktu, że impreza jest godna polecenia, bo spełnia wszystkie kryteria, aby nazywać się naszym polskim Erzberg- relacjonuje Paweł.
Rafał podrzucił nam kilka zdjęć z rywalizacji w kamieniołomie. Koniecznie zwróćcie uwagę na jeden z podjazdów, który został ochrzczony jako ,,Dżepetto”.